czwartek, 23 kwietnia 2009

4 państwa Wiedeń/Nurnberg/Sulechów

Aby ruszyć w dalszą drogę wyszliśmy z Wiednia i na stopa postanowiliśmy udać się do Berlina - a z Berlina po noclegu u zaufanej osoby wrócić do Gdyni.

Problemem stało się złapanie stopa do stolicy Niemiec - żadne auto, które się zatrzymało nie jechało w tamtą stronę (miłe zaskoczenie - nie musieliśmy czekać więcej niż 5 minut by ktoś się zatrzymał). Wpadłam na pomysł by pójść na stacje i sprawdzić jakie miasta będziemy mijać po drodze i "zabimi" skokami dotrzeć do Berlina.

Udało nam się zabrać z kierowcą tira, który podróżował z psem i razem przejechaliśmy 5 godzin :). Miły rottwailer co chwile opierał głowę na moich kolanach, był psem który od 8 tygodnia życia jeździł z panem po Europie, a przy rozstaniu wystawił głowę za szybę zaszczekał kilka razy w naszą stronę (chyba na pozegnanie). Następnie jechaliśmy z Robertem, też kierowcą tira. Opowiedział nam historię jak zwiedzał Austrię i Niemcy podróżując na stopa, poznał wtedy swoją żonę i jeszcze tego samego roku oczekiwał na narodziny córki.

Zmieniliśmy kilka razy jeszcze środki transportu, gdy trafiliśmy na kierowce, który "zapomniał" nas wysadzić przy tym zjeździe z autostrady, przy którym powinniśmy wysiąść. I tak trafiliśmy w totalne pole, w środku nocy. Była to pierwsza noc i jedyna, którą przepłakałam podczas tej podroży, tak bardzo się wtedy bałam się.

Z nowym dniem nadeszły nowe decyzje, trzebabyło się z tego miejsca wydostać i wrócić na drogę prowadzącą do Berlina. Na nasze nieszczęście zatrzymała nas policja i "wywiozła" do środka miasta, pod stacje kolejową... Uparci poszliśmy w stronę drogi prowadzącej na Berlin, przez Nurnbergię wchodząc do samego miasta przeszliśmy ok 20km!!!

Gdy udało nam się złapać stopa doratliśmy pod sam Berlin. Zobaczyłam samochód z polską rejestracją na numerach zielonogórskich. Zapytałam się czy jedzie do Zielonej Góry, w odpowiedzi usłyszałam, że nie, bo do Sulechowa. W dalszej rozmowie okazało się, że kierowca to sąsiad mojej cioci.

Dotarliśmy do Sulechowa. Miejscowi piraci zatrzymali nas i w ten sposób dobiegała do końca nasza przygoda. Wieczorem wsiedliśmy w pociąg i nad ranem mogłam przytulić głowę do mojej poduszki :)


2 komentarze:

Anonimowy pisze...

najważniejsze, że wycieczka była udana ... w moim przypadku pełen spontan jest wręcz niemożliwy, chociaż kilka razy zdarzyło mi się stać na deszczu i łapać okazję, albo patrzeć na odjeżdzający ( mój ) pociąg ... gratuluję odwagi i pomysłu :)
jaty

Joanna pisze...

ale maiłaś przygód :)